Witam wszystkich serdecznie. Chciałam podzielić się z Wami refleksjami, które nasunęły mi się po tegorocznej wizycie duszpasterskiej. Wizytę złożył młody i nowy w naszej parafii ksiądz. Czego oczekiwałam po wizycie? Na co liczyłam? Może lepiej powiem z czym przyszło mi się zetknąć. Po odmówieniu modlitwy, ksiądz usiadł wygodnie, z teczuszki wyjął plik kartek i zaczął je wypełniać. Poczułam się jakby odwiedził mnie urzędnik, ponieważ zadawane pytania były dalekie od spraw duchowych. Pomijam to, że w trakcie modlitwy stał odwrócony tyłem do świętego obrazu Matki Boskiej, co osobiście mnie bolało. Nie będę jednak pouczać księdza, który ukończył seminarium duchowne. Zakładam, że trochę wagarował. Po wypełnieniu kwestionariusza (czyli imię i nazwisko) wstał, uścisnął dłoń, wziął kopertę i wyszedł. Z czym zostałam? Z niesmakiem. Ironizując pozostałam również z nadzieją, że w przyszłości inni urzędnicy (trudno inaczej nazwać tego księdza) wezmą przykład z księży i będą odwiedzać petentów w ich domach:). Ta wizyta to nic innego, jak kościelny spis powszechny. Czy jestem odosobniona w swoich odczuciach? Zapraszam do dyskusji.